Efekt Mozarta niezależnie od tego, czy istnieje faktycznie, czy też jest fantastycznym wytworem tzw. superlearningu, zmusza do interesujących przemyśleń. Wpływ muzyki na nasze samopoczucie, wydaje się być bezsprzeczny… Ale, czy muzyka wpływa także na nasze zdolności uczenia się?
Naukowcy odkryli, że muzyka baroku – Vivaldiego, Telemanna, Bacha, Händla, czy Corelliego i oczywiście … samego Mozarta (szczególnie utwory utrzymane w wolnym tempie largo lub andante) może podnieść poziom inteligencji, przyspieszyć proces przyswajania wiedzy, powiększać pamięć i uwalniać od stresu. Utwory utrzymane w tempie odpoczywającego serca (60-70 uderzeń na minutę) pozwalają na osiągnięcie tzw. stanu alfa, który charakteryzuje się całkowitym relaksem organizmu. W tym stanie prawa i lewa półkula mózgowa synchronizują pracę. Ponadto uaktywnia się ten obszar mózgu, który odpowiedzialny jest za intuicję i przeżycia estetyczne. Muzyczne korzyści dostrzeżono też w muzyce takich kompozytorów jak Beethoven, Brahms i Strauss…
Don Campbell, autor terminu „efekt Mozarta”, odkrył, że muzyka Mozarta ma jednak wyjątkowo szczególny charakter. Dlaczego? Ponieważ, mówiąc w „super telegraficznym skrócie” – potrafi ona wpływać nie tylko na układ nerwowy oraz aktywność sensomotoryczną, ale także poprawia pamięć i koncentrację.
Badacze muzyki barokowej podkreślają, że Mozart to jasna, przejrzysta forma, wyraźna struktura i ekspresja, wysoka częstotliwość dźwięków oraz niezwykła różnorodna wielość form, temp i nastrojów. Dorobek Mozarta to ponad 600 kompozycji (w tym 20 oper, 68 symfonii, 27 koncertów i 19 mszy). Don Campbell opracował zestawienia tych utworów do pracy z dziećmi i tak np.: Rondo Eine Kleine Nachtmusik – ma stymulować procesy myślowe, Serenada 9 relaksuje, a do ćwiczeń ruchowych i tańca poleca Marsz Turecki.
„Efekt Mozarta” być może nie istnieje, ale jestem przekonana, że budowanie świata muzyki wokół dziecka, nigdy nie pozostanie obojętne na jego rozwój. Patrząc na moją 5,5 letnią córkę, obserwuję jak muzyka rozpala jej umysł i budzi prawdziwy wachlarz emocji…
Oboje z mężem jesteśmy „kompletnie” nie muzycznymi rodzicami. Zatem, jak to możliwe, że nasze dziecko chętnie otacza się muzyka klasyczną i z wielkim upodobaniem nuci sobie pod nosem „wielkie przeboje” tego gatunku…? No nie mam pojecia!
Kiedy córka miała zaledwie 2 miesiące, pierwszy raz mocno zareagowała na dźwięki skrzypiec. Potem spostrzegliśmy, że uspakaja się i „dobrze zasypia” przy Vivaldim… Jednak prawdziwym strzałem w dziesiątkę był Mozart! Tu, wielki ukłon, także w stronę muzycznego kabaretu Grupa MoCarta! „Niestety” po usłyszeniu słynnego „przeboju Jackson”, moja wówczas 3 latka biegała po domu i w kółko krzyczała z całych sił „Wolfgang Amadeusz Mozart”! (w zasadzie… ciągle wzywa ducha biednego Mozarta!) Odkąd zaś zetknęła się z „Małymi Einsteinami”, wręcz „całymi pasjami” oddaje się słuchaniu i nuceniu muzyki poważnej.
Niedawno w Internecie napotkałam informację, że słuchanie muzyki we wczesnych latach życia pomaga budować neuronalne drogi nerwowe, które mają wpływ na rozwój języka, pamięci i poczucia przestrzeni. Podobno osoby słuchające muzyki łatwiej uczą się także języków obcych. (Może dlatego moje dziecko próbuje uczyć się mówić jednocześnie po rosyjsku, hiszpańsku, angielsku i… chińsku… a ostatnio nawet po włosku?!).
Nie wiem, czy to faktycznie „Efekt Mozarta”, ale zauważyłam, że u mojego dziecka znacznie polepszyła się nie tylko sama percepcja i pamięć słuchowa, ale także wydatnie wzmocniła się również koncentracja. Korzystne zmiany obserwuje także w zakresie koordynacji ruchowej
Staramy się otaczać naszą 5-latkę różnorodną muzyką… Jednak ukochana stacja radiową jest RMF Classic, a tam obok wielkich „szlagierów” muzyki poważnej, jest także muzyka filmowa i… poezja śpiewana. Kiedy pewnego dnia usłyszała (we wspomnianym już wcześniej RMF Classic) Ewę Demarczyk „Groszki i róże” to potem przez kilka dni ciągle podśpiewywała sobie „takie usta czerwone… takie oczy zielone”…
Fajny Beethoven… fajny Czajkowski… fajny Bach… fajny Grieg… fajny Vivaldi… Ale…? Mozart, Mozart, Mozart rządzi!
Mamo a gdzie On się urodził? A czy On miał brata albo siostrę? A gdzie On mieszkał? A czy On miał dzieci? A co to jest komponowanie? A jak On zapisał swoją muzykę? A czy On znał się z Beethovenem? A kiedy On umarł? A jaki był wtedy w Polsce Król? Czy On był w Australii? No co? Wy też macie już dość? No to nie wytrzymałam i dziecko dostało książkę o Mozarcie… Nazywam się Wolfgang Amadeusz Mozart !
Nazywam się Wolfgang Amadeusz Mozart to książka niezwykła pod wieloma względami. To co zaskakuje już od pierwszej strony to forma. Książka napisana jest w „pierwszej osobie”… , a wiec czytając jest treść ma się wrażenie, że przemawia do nas sam Mistrz Mozart! To tak jakby się czytało list od przyjaciela a nie jakąś „poważną i nudną biografię”. Mały format (wielkość zeszytu!), prosty język i przejrzyste, niekrzykliwe choć często zabawne ilustracje przemawiają do wyobraźni nawet najmłodszego czytelnika. Nie ma tu formalnych rozdziałów, ale wyróżnione większą czcionką niektóre zdania ,wyraźnie dzielą opowieść o życiu i twórczości tego wielkiego kompozytora, na pewne łatwo zauważalne większe i mniejsze fragmenty.
Ciekawym dodatkiem do całości jest także wrzucenie na koniec książki tzw. kalendarium ważnych dat i wydarzeń. Przestudiowanie tego kalendarium może być naprawdę sporym przeżyciem, kiedy uzmysławiasz sobie nagle, że w czasach kiedy żył Mozart odkryto Australię, urodził się Napoleon Bonaparte, odbył sie pierwszy lot balonem a Sejm Wielki uchwala Konstytucje 3 Maja!
Nazywam się Wolfgang Amadeusz Mozart to książka, którą nie tylko na prawdę chce się czytać, ale wręcz po jej przeczytaniu odczuwa się dziwny niepokój… a w głowie kołacze się myśl „a to już koniec?”.
Meritxell Marti
Xavier Salamo
Nazywam się Wolfgang Amadeusz Mozart
Media Rodzina
ISBN 978-83-7278-243-4
Wpis powstał w ramach projektu blogowego „Przygody z książką”.
Ta książka, to świetny przewodnik po muzyce, ale nie tej codziennej – z bajek. Dlatego jest w niej wartość dodana. super. pozdrawiam, mamatywna.pl
Zgadzam się 🙂 Ilustracje również przyciągają.
Szalenie interesujący wpis! Dzięki 🙂