Odkąd moja córka nauczyła się czytać nieomal każda wizyta w bibliotece ma „bardzo dramatyczny przebieg”. Można wypożyczyć na miesiąc tylko 4 książki, a ona chciałby co najmniej drugie tyle. Tak też było i tym razem. Na stolik biblioteczny lądowały coraz to nowe pozycje, które chciałaby wypożyczyć. Nagle krzyczy: Mamo! Patrz! Tam jest książka o kurze, która połknęła hipopotama! Popatrzyłam na dziecko trochę zaskoczona… ale ok zobaczmy o czym to jest. Mała rozsiadła się wygodnie przy stoliku i zaczęła czytać wybrana przez siebie książkę. Po jakiś dobrych dziesięciu minutach orzekła: Biorę tą! A co z resztą? – zapytałam niepewnie. Mamo… ale ja chcę tylko tę!
Historia „Kura Adela. Jak Kura połknęła hipopotama” to jedna z kilku książek, których bohaterką jest przesympatyczna i nieco zwariowana Kura. Każda część cyklu składa się z trzech historyjek, które można czytać niezależnie od siebie, bo każda tworzy osobne krótkie opowiadanie. Kura Adela jako cykl, to pełna humoru błyskotliwa opowieść, która zachwyca każdego małego i całkiem dużego czytelnika. Autorka Joanna Krzyżanek ma cudownie lekkie pióro a Zenon Wiewiurka (to nie błąd ortograficzny!) zapewnia ciekawą, niebanalną szatę graficzną.
Te książki zwyczajnie chce się czytać. Ba! One wciąga niczym czarna dziura! No sami osądźcie czy tekst „Hiena ma huśtawkę i może się huśtać, a ja nie mam huśtawki i nie mogę się huśtać…” nie działa na wyobraźnie?! No albo ten „Znowu była smutna jak wtedy, kiedy hipopotam popsuł jej hulajnogę i zjadł wszystkie herbatniki…”?! Lekka szczypta surrealizmu, niedorzeczność miejsc i sytuacji, w których znajduje się owa kura powoduje, że czyta się te książki z wypiekami na twarzy. To taki w najlepszym wydaniu „Franz Kawka” dla dzieci. Bo w końcu… co kura może robić u okulisty i … dlaczego przestraszyły ją dwie ogromne dżdżownice… dlaczego kura postanowiła zrobić makaron wg przepisu swojej babci i chciała do niego użyć strusiego jajka… dlaczego kura uciekała przed upałem i myślała o ułamkach i… kim był Kroń Kurojad i… dlaczego kura zazdrościła hienie huśtawki…?!
Hura Adela to wielki ukłon w stronę młodego czytelnika, który dopiero rozpoczyna swoja przygodę z czytaniem. Zabawny tekst i wielkie litery wręcz kuszą dziecko do podejmowania prób samodzielnego czytania. Idąc krok dalej ośmielam się stwierdzić, że Kura Adela mogłaby się w szkole lepiej sprawdzić niż MEN-owski elementarz. W końcu które dziecko dobrowolnie zechce szybko (i skutecznie!) nauczyć się poprawnej pisowni słów: hipopotam, harmonijka, huśtawka, hulajnoga, herbatniki, hiena, hrabina, hiacynt, druh, wehikuł… itp. Itd. A to tylko w jednej historii! Każda historia to takie spotkanie z polską ortografią… ale czy dziecko o tym wie, że właśnie bezboleśnie czegoś się nauczyło?!
Dodatkowym atutem są przygotowane „ćwiczenia aktywizujące” dziecko – po 2 zeszyty do każdej książki – „ Szlaczki i znaczki” oraz „Piszę i liczę”. Tu dziecko trenuje wszystkie te umiejętności które są niezbędne do prawidłowego czytania, pisania i liczenia. Niestety te dodatkowe zeszyty są już do kupienia osobno, co z pewnością jest sporym minusem.
Biorąc pod uwagę wszystkie plusy i minusy (min trudno dostać w bibliotece bo poszczególne części rozchwytywane SA jak przysłowiowe ciepłe bułeczki, ale to chyba dobrze świadczy o tych książkach) z czystym sumienie wystawiamy Kurze Adeli ocenę bardzo dobrą!
Jak kura połknęła hipopotama
Jak kura zgubiła pióra.
Jak kura zniosła jajko.
Jak kura zrobiła umywalkę.
Tekst: Joanna Krzyżanek
Ilustracje: Zenon Wiewiurka
Kura Adela: Jak kura połknęła hipopotama
Jak kura zrobiła umywalkę
Jak kura zgubiła pióra
Jak kura zniosła jajko
Jak kura nie chciała być kurą
Wydawnictwo DEBIT.
Wpis powstał w ramach projektu blogowego „Przygody z książką”.
Wspólne wycieczki do biblioteki to coś czego już nie mogę się doczekać 🙂 pozycja świetna…dziecko nawet nie wie kiedy uczy się ortografii. A co do zestawu „lektur obowiązkowych” w szkole to moim zdaniem system bardzo leży, jest masa książek, które by bardziej zachęciły dzieciaki i więcej ciekawych rzeczy przekazały niż to co teraz muszą czytać „na siłę”.
Kura Adela bardzo mi się podoba:)
Wszystko co z drobiem związane, kocham, więc pewnie Kura Adela zagości na naszych półkach, zwłaszcza że po przeczytaniu twojego wpisu chcę ją bardzo 🙂
wygląda zachęcająco, szczególnie do czytania. podoba mi się to wsparcie w postaci wyszczególnienia niektórych wyrazów. kto czyta, ten zapamiętuje 🙂
do dziś wspominam wizyty w bibliotece z tatą, ekscytacja, poczucie przygody i pewnego rodzaju szacunek, onieśmielenie wobec całej tej tajemnicy moszczącej się na półkach. no i zapach!!
U nas wyprawy do biblioteki tez mają dramatyczny przebieg, bo – tu muszę się szczerze przyznać – bardzo często zapominamy o oddaniu książek na czas i dopiero mail z biblioteki przywołuje nas do porządku, gnamy więc na złamanie karku 🙂
Córka jest zapisana do 3 filii biblioteki bo książek jej ciągle mało! Ale dobrze że są maile przypominające bo też była by katastrofa. O dziwo mała dobrze pomięta która książka z której biblioteki 🙂
O matko – u Nas można wypożyczyć 20 pozycji jednorazowo na max miesiąc.
O matko! Gdzie można tyle wypożyczyć? Chyba zaraz …tam pojedziemy 🙂
u nas 3 jednorazowo!
Świetna! Bardzo mi się podobają ilustracje. 🙂
Ale macie dziwne reguły w bibliotece. U nas zawsze też był limit książek, ale nie na miesiąc tylko na jedną kartę, jak się oddało jakąś książkę to można było wypożyczyć następną.
A książka o kurze wygląda bardzo interesująco.
Świetna pozycja. Nasza biblioteka jest jednak kiepsko zaopatrzona, więc muszę nawiedzić księgarnię 😉
Bibliotek chyba przechodzą jakiś renesans 🙂 U nas mega kompetentne panie, doradzają, w lot łapią o co nam chodzi (np. szukam takiej książki ze starszym panem na okładce, a w środku była dziewczynka i było dużo kamieni, tylko nie pamiętam jaki tytuł. Na to bibliotekarka: wiem, chodzi pewnie o Lato Stiny 🙂
Sprowadzają wszystkie dziecięce nowości, nawet te z górnej półki.
A na dodatek co tydzień prowadzą zajęcia dla maluchów: czytanie
+ zabawy plastyczne.
I jak tu nie kochać bibliotek? 🙂
PS. U nas można wypożyczyć 10 książek na 1 osobę, ale osobą jest też 10 miesięczny maluch więc rzadko wychodzimy z mniej niż kilkunastoma egzemplarzami. Na wszelki wypadek zawsze wybieramy się z wózkiem, żeby potem nie dźwigać 🙂
Zapamiętam sobie tę pozycję. Moja pierwszoklasistka właśnie uczy się pisać, za chwilę będzie nauka ortografii, więc na pewno przyda się wsparcie 🙂
„Kura Adela” wydaje się świetna – chętnie wypożyczę ją w bibliotece i poczytam mojemu Jasiowi, który jeszcze w brzuchu.
Nasza pociecha miała czytane 'dopiero” od dnia narodzin a książki towarzyszą jej od zawsze. „Efekt uboczny” – sama zaczęła czytać mając niespełna pięć lat. Teraz jako prawie sześciolatka pochłania wszystko jak odkurzacz! Panie w bibliotece mają zawsze przy naszej wizycie niezły ubaw. 🙂
„Kura Adela” wydaje się świetna – chętnie wypożyczę ją w bibliotece i poczytam mojemu Jasiowi, który jeszcze w brzuchu.
Kura może zainteresować starszego, poszukamy:) Mamy szczęście: synek ma już od roku swoją kartę, możemy wypożyczać ile chcemy:)